Tak jak obiecałam, parę słów o tym, w jaki sposób uczę się polskiego.
Przede wszystkim dowiedziałam się, jak się czyta litery. Aby upewnić się, że czytam poprawnie, wzięłam jedną lekcję korepetycji: ja czytałam na głos, dziewczyna słuchała, czy poprawnie czytam. Następnie znalazłam w necie szkołę języków w Krakowie i zapisałam się na dwutygodniowy kurs w sierpniu (a wtedy był marzec). W ankiecie trzeba było jakoś określić swój poziom, określiłam jako średniozaawansowany i napisałam komentarz (po niemiecku), że chociaż dopiero zaczynam się uczyć, ale do sierpnia się nauczę. No i na razie byłam dość zadowolona z siebie, bo jak ma się dużo czasu przed sobą, to się nie śpieszy. :) Dalej nie zajmowałam się polskim wcale, bo ciągle wydawało mi się, że jeszcze mam dużo czasu. W maju i czerwcu miałam sesję. No i nagle zauważyłam, że czasu zostało niedużo, a przecież w sierpniu miałam być "średniozaawansowana". Więc nie doczekując końca sesji zaczęłam się uczyć bardzo, bardzo intensywnie, bo żadną miarą nie chciałam trafić do grupy początkujących! Dobra motywacja, co? )
Jako pierwszą książkę przeczytałam "Wszystko czerwone", napisaną metodą rosyjskiego nauczyciela Ilji Franka. To świetna metoda, polegająca na tym, że tekst zawiera dosłowne tłumaczenie.
Obejrzałam wszystkie serie "Świnki Peppy". Moim zdaniem, świetna bajka. W ogóle przesłuchałam mnóstwo różnych bajek na youtube. Po prostu włączałam i zajmowałam się czymś w rodzaju zmywania naczyń, nie przejmując się tym, że rozumiem tylko niektóre słowa (takie same, co są również w rosyjskim). Dowiedziałam się, że przy ambasadzie jest biblioteka (już nawet nie pamiętam skąd). Z początku czytałam to co mi dawali bibliotekarze. Czasami miałam jakieś życzenia jak to: "coś napisanego prostym językiem" - Katarzyna Grochola, "coś, co zawiera dużo dialogów" - "Dzień świra".
Oprócz tego czytałam forum o kolarstwie szosowym i nawet pisałam w forum, bo zamierzałam wziąć ze sobą rower i chciałam znaleźć sobie towarzystwo do treningów. Z początku zaproponowano mi pisać po angielsku, bo moje wpisy wyglądały jakbym korzystała z google translate. Ha! Żadnego google, sama! )) Także czytałam forum o kotach. Przed wyjazdem zdążyłam przeczytać pięć książek. Prawie nic nie sprawdzałam w słowniku, nie miałam na to ani czasu, ani chęci (bo za dużo byłoby słów do sprawdzania), po prostu czytałam i starałam się domyśleć, co to może znaczyć. To było bardzo przyjemnie. To wspaniałe uczucie, kiedy przychodzi olśnienie i nagle można zakrzyknąć "Wiem, wiem, co to znaczy!!" Raz jeden spróbowałam zapoznać się z gramatyką, znalazłam artukuł na ten temat na wikipedii. No co tu powiedzieć, polska gramatyka jest okropna. Nic nie zrozumiałam i zamknęłam stronę. Chyba my też mamy okropną gramatykę? Różne tam kilkanaście typów koniugacji? Na szczęście nie pamiętam tego!
No i oto przyszedł dzień wyjazdu. To była dawno wymarzona podróż samochodem. Wiele trudu mnie kosztowało, by przekonać rodziców, że to jest bezpiecznie, że nic mi nie będzie i że sms co godzina to jednak przesada. Tak byłam podniecona wyjazdem, że ani na chwilę nie potrafiłam zasnąć. O 5 rano wyruszyłam.
Cała wyprawa była boska. W ogóle to były najlepsze wakacje, jakie w życiu miałam. Pogoda super, droga najprzyjemniejsza, koleżanki w grupie wspaniałe, nauczycielka świetna. Wszystko i wszyscy - lepiej być nie mogło! Pierwszym człowiekiem, z którym rozmawiałam po polsku, była nauczycielka i to podczas testu wstępnego. Udawałam, że to dla mnie zwykła sprawa (bo myślałam sobie "Boże, tylko nie do początkujących"), no i udało się, trafiłam do C1. To taka mała szkoła, w naszej grupie były trzy dziewczyny, Joanna z Danii (ma polską matkę), Lesia ze lwowa (chciała studiować we Wrocławiu) i ja. Nie powiem, że dużo się nauczyłam w szkole, bo lekcje trwały tylko dwie godziny dziennie, no a resztę czasu szkoda byłoby spędzać z książkami. Ale najważniejsze było to, że upewniłam się, że mogę mówić, że ludzie mnie rozumieją i że ja rozumiem ludzi. Całe dnie byłyśmy na ulicach, wróciłam opalona jak z nad morza. Nauczycielka ciągle nazywała mnie fenomenem, to było z jednej strony przyjemnie, ale też krępujące, bo nie uważam siebie za fenomen, nic tu nie ma dziwnego, po prostu języki są podobne.
Po powrocie kontynuuję naukę: czytam, piszę listy do przyjacioł, słucham radia. Teraz już sprawdzam znaczenie wszystkich nowych słów w słowniku, bo jest już niewiele nowych słów. Ponieważ czytam w metrze, podkreślam słowa ołówkiem, potem przed komputerem sprawdzam i wymazuję linie gumką. Nie wypisuję, bo to zajęłoby za wiele czasu. Oprócz tego, słowa pozbawione kontekstu stają się nagie i martwe. Należy po prostu czytać dalej, by przeczytać te słowo kilka tysięcy razy w różnych kontekstach, nie marnując czasu na wypisywanie. Dlatego warto jest czytać długie książki, bo każdy autor ma swoje słownictwo. Np nigdzie nie widziałam wcześniej słowa "ziścić", natomiast Maria Kuncewiczowa w "Cudzoziemce" używa go osiem razy (3 razy jako "ziścić/się", 2 razy jako "ziszczona" i 3 razy jako "nieziszczalne"), w taki oto sposób słowo daje się zapamiętać bez wysiłku.
Nie wiem, czy ten wpis może komuś pomóc, bo jakoś nie mam porządnego systemu nauki, żeby można było polecić go wszystkim uczącym się różnych języków. Ale moim zdaniem, porządek zabija przyjemność. Mi się podoba czytać, słuchać, pisać listy. Zaraz przyjdzie lato, można będzie czytać na plaży. Życzę wszystkim radosnej nauki :)
Przede wszystkim dowiedziałam się, jak się czyta litery. Aby upewnić się, że czytam poprawnie, wzięłam jedną lekcję korepetycji: ja czytałam na głos, dziewczyna słuchała, czy poprawnie czytam. Następnie znalazłam w necie szkołę języków w Krakowie i zapisałam się na dwutygodniowy kurs w sierpniu (a wtedy był marzec). W ankiecie trzeba było jakoś określić swój poziom, określiłam jako średniozaawansowany i napisałam komentarz (po niemiecku), że chociaż dopiero zaczynam się uczyć, ale do sierpnia się nauczę. No i na razie byłam dość zadowolona z siebie, bo jak ma się dużo czasu przed sobą, to się nie śpieszy. :) Dalej nie zajmowałam się polskim wcale, bo ciągle wydawało mi się, że jeszcze mam dużo czasu. W maju i czerwcu miałam sesję. No i nagle zauważyłam, że czasu zostało niedużo, a przecież w sierpniu miałam być "średniozaawansowana". Więc nie doczekując końca sesji zaczęłam się uczyć bardzo, bardzo intensywnie, bo żadną miarą nie chciałam trafić do grupy początkujących! Dobra motywacja, co? )
Jako pierwszą książkę przeczytałam "Wszystko czerwone", napisaną metodą rosyjskiego nauczyciela Ilji Franka. To świetna metoda, polegająca na tym, że tekst zawiera dosłowne tłumaczenie.
Obejrzałam wszystkie serie "Świnki Peppy". Moim zdaniem, świetna bajka. W ogóle przesłuchałam mnóstwo różnych bajek na youtube. Po prostu włączałam i zajmowałam się czymś w rodzaju zmywania naczyń, nie przejmując się tym, że rozumiem tylko niektóre słowa (takie same, co są również w rosyjskim). Dowiedziałam się, że przy ambasadzie jest biblioteka (już nawet nie pamiętam skąd). Z początku czytałam to co mi dawali bibliotekarze. Czasami miałam jakieś życzenia jak to: "coś napisanego prostym językiem" - Katarzyna Grochola, "coś, co zawiera dużo dialogów" - "Dzień świra".
Oprócz tego czytałam forum o kolarstwie szosowym i nawet pisałam w forum, bo zamierzałam wziąć ze sobą rower i chciałam znaleźć sobie towarzystwo do treningów. Z początku zaproponowano mi pisać po angielsku, bo moje wpisy wyglądały jakbym korzystała z google translate. Ha! Żadnego google, sama! )) Także czytałam forum o kotach. Przed wyjazdem zdążyłam przeczytać pięć książek. Prawie nic nie sprawdzałam w słowniku, nie miałam na to ani czasu, ani chęci (bo za dużo byłoby słów do sprawdzania), po prostu czytałam i starałam się domyśleć, co to może znaczyć. To było bardzo przyjemnie. To wspaniałe uczucie, kiedy przychodzi olśnienie i nagle można zakrzyknąć "Wiem, wiem, co to znaczy!!" Raz jeden spróbowałam zapoznać się z gramatyką, znalazłam artukuł na ten temat na wikipedii. No co tu powiedzieć, polska gramatyka jest okropna. Nic nie zrozumiałam i zamknęłam stronę. Chyba my też mamy okropną gramatykę? Różne tam kilkanaście typów koniugacji? Na szczęście nie pamiętam tego!
No i oto przyszedł dzień wyjazdu. To była dawno wymarzona podróż samochodem. Wiele trudu mnie kosztowało, by przekonać rodziców, że to jest bezpiecznie, że nic mi nie będzie i że sms co godzina to jednak przesada. Tak byłam podniecona wyjazdem, że ani na chwilę nie potrafiłam zasnąć. O 5 rano wyruszyłam.
Cała wyprawa była boska. W ogóle to były najlepsze wakacje, jakie w życiu miałam. Pogoda super, droga najprzyjemniejsza, koleżanki w grupie wspaniałe, nauczycielka świetna. Wszystko i wszyscy - lepiej być nie mogło! Pierwszym człowiekiem, z którym rozmawiałam po polsku, była nauczycielka i to podczas testu wstępnego. Udawałam, że to dla mnie zwykła sprawa (bo myślałam sobie "Boże, tylko nie do początkujących"), no i udało się, trafiłam do C1. To taka mała szkoła, w naszej grupie były trzy dziewczyny, Joanna z Danii (ma polską matkę), Lesia ze lwowa (chciała studiować we Wrocławiu) i ja. Nie powiem, że dużo się nauczyłam w szkole, bo lekcje trwały tylko dwie godziny dziennie, no a resztę czasu szkoda byłoby spędzać z książkami. Ale najważniejsze było to, że upewniłam się, że mogę mówić, że ludzie mnie rozumieją i że ja rozumiem ludzi. Całe dnie byłyśmy na ulicach, wróciłam opalona jak z nad morza. Nauczycielka ciągle nazywała mnie fenomenem, to było z jednej strony przyjemnie, ale też krępujące, bo nie uważam siebie za fenomen, nic tu nie ma dziwnego, po prostu języki są podobne.
Po powrocie kontynuuję naukę: czytam, piszę listy do przyjacioł, słucham radia. Teraz już sprawdzam znaczenie wszystkich nowych słów w słowniku, bo jest już niewiele nowych słów. Ponieważ czytam w metrze, podkreślam słowa ołówkiem, potem przed komputerem sprawdzam i wymazuję linie gumką. Nie wypisuję, bo to zajęłoby za wiele czasu. Oprócz tego, słowa pozbawione kontekstu stają się nagie i martwe. Należy po prostu czytać dalej, by przeczytać te słowo kilka tysięcy razy w różnych kontekstach, nie marnując czasu na wypisywanie. Dlatego warto jest czytać długie książki, bo każdy autor ma swoje słownictwo. Np nigdzie nie widziałam wcześniej słowa "ziścić", natomiast Maria Kuncewiczowa w "Cudzoziemce" używa go osiem razy (3 razy jako "ziścić/się", 2 razy jako "ziszczona" i 3 razy jako "nieziszczalne"), w taki oto sposób słowo daje się zapamiętać bez wysiłku.
Nie wiem, czy ten wpis może komuś pomóc, bo jakoś nie mam porządnego systemu nauki, żeby można było polecić go wszystkim uczącym się różnych języków. Ale moim zdaniem, porządek zabija przyjemność. Mi się podoba czytać, słuchać, pisać listy. Zaraz przyjdzie lato, można będzie czytać na plaży. Życzę wszystkim radosnej nauki :)